Brzydkie, krótkie filmy

Blog zrzeszający ludzi….
  • Start
  • Foto
  • Kontakt
  • Media o nas
  • Video
3 gru 2014

Biblijny potwór w rosyjskim miasteczku

Jednym z filmów walczących o nagrodę w konkursie głównym 22. Festiwalu Camerimage jest Lewiatan Rosjanina Andrieja Zwiagincewa.


Bohaterami Lewiatana są prości ludzie, żyjący w anonimowej, niewielkiej rosyjskiej miejscowości. Nikołaj mieszka w skromnym domu nad morzem wraz z drugą żoną i nastoletnim synem z pierwszego małżeństwa. Rodzina wiedzie w miarę spokojny żywot, jedynym ich problemem jest pewien konflikt na linii macocha – zbuntowany pasierb. Ten stan jednak nagle się kończy, kiedy atrakcyjnie położonym terenem, na którym stoi mieszkanie Nikołaja, zaczyna interesować się lokalna władza.

Postać mera wydaje się doskonale odzwierciedlać rosyjskie realia. Z jednej strony jest on zręcznym biznesmenem, który całkiem nieźle dba o swoje miasto. Z drugiej – oligarchą, który nie zawsze gra czysto. Jest człowiekiem religijnym, ale przede wszystkim na pokaz. Ponadto z chęcią wysłuchuje rad prawosławnego hierarchy, gorąco zainteresowanego polityką. Poza tym, co również jest stereotypowo przypisywane jego nacji, nie stroni od alkoholu i przepychu.

Nikołaj nie zamierza się poddać, postanawia walczyć o swoje. Korzysta z pomocy kolegi prawnika. I tu niespodziewanie następuje kolejny cios. Kiedy Kola przebywa w areszcie, jego żona Lilia wdaje się w romans z owym przyjacielem męża. Kolejne nieszczęścia zdają się na niego spadać jak na biblijnego Hioba. Jest to film o zmaganiu się człowieka z losem. Walka ta jest zdecydowanie nierówna, co podkreśla już sam tytuł filmu, imię biblijnego potwora i jego symboliczna wizualizacja w filmie pod postacią wielkiego szkieletu morskiego giganta. Lewiatanem w filmie może być władza, ale może być, i ku tej wersji się skłaniam, także sam los. Andriej Zwiagincew zaprezentował w swoim obrazie fatalistyczną wizję świata. Pomocą w pogodzeniu się z losem może być religia, ponieważ w filmie widzimy nie tylko wspomnianego wcześniej hierarchę (typ duchownego-polityka), ale także pojawia się postać dobrodusznego i żyjącego w skromności popa.

Dzieło poprzez biblijny kontekst, dość prostą fabułę i przeciętność, a przez to uniwersalność, miejsca oraz bohaterów nabiera charakteru przypowieści. Film ponadto celnie i do tego w zabawny sposób pokazuje trwający od wieków mariaż władzy z religią w Rosji, na poziomie fabuły (wizyta mera w cerkwi; jego konsultacje z duchownym) i scenografii (portret Putina obok ikon prawosławnych). Lewiatan jest więc także wnikliwą diagnozą polityczną współczesnej Rosji. Zwiagincew pokazał patologię władzy i rozwarstwienie społeczne, nie rezygnując jednak przy tym ze sporej dawki humoru, co, obok malowniczych zdjęć, stanowi mocną stronę filmu.

Lewiatan, reż. Andriej Zwiagincew, Rosja 2014

Artur Eichhorst

3 grudnia, 2014 o godz. 20:01 przez Supertramp

Kategoria: Bez kategorii | Brak komentarzy »

3 gru 2014

Brzydko i krótko poraz pierwszy!

Brzydko i krótko.

W miniony czwartek w Domu Kultury na Bydgoskim Przedmieściu odbył się pierwszy z cyklu pokazów filmowych organizowanych przez koło naukowe filmoznawców UMK.

“Brzydkie krótkie filmy” czyli w skrócie beka f. to bezpłatne, odbywające się co dwa tygodnie spotkania filmowe skierowane zarówno do studentów jak i mieszkańców Torunia. Na pierwszym pokazie prezentowane były filmy wyróżnione na tegorocznej edycji Gnieźnieńskiego festiwalu filmowego “Offeliada”. Gościem specjalnym pokazu był Sebastian Kwidziński, reżyser filmu animowanego „Fabryka”. Następny pokaz już 11 grudnia o godzinie 20:00. Będzie to prezentacja video-twórczości artysty Adriana Zalewskiego. Od Stycznia ‘beka f.’ przenoszą się do Kulturhauzu przy ulicy Józefa Poniatowskiego. Pierwszy pokaz zaplanowany w nowym miejscu to Toruńska premiera filmu “Bydgoszcz od świtu do Zmierzchu”.

Tekst i Foto: Monika Majko

W zakładce “video” oraz “foto” można obejrzeć relacje z naszego pierwszego przeglądu pokazu Brzydkich Krótkich Filmów!

3 grudnia, 2014 o godz. 13:43 przez Supertramp

Kategoria: Bez kategorii | Brak komentarzy »

29 lis 2014

Gdzie jest Karel Gott?

Ekranizacja bestsellerowej książki Mariusza Szczygła okazała się być bardzo odległa od literackiego pierwowzoru. Najbardziej zaskakujący wydaje się być fakt, że w filmie zabrakło historii słynnego czeskiego piosenkarza, którego nazwisko (i „boski status” supergwiazdy) było inspiracją do nadania zbiorowi reportaży tytułu „Gottland”.

Dokument składa się z pięciu części, z których każda jest zrealizowana przez innego reżysera. Odpowiadają one wybranym reportażom z „Gottlandu”. Młodzi filmowcy, absolwenci FAMU, bardzo swobodnie podeszli do ekranizacji tekstów Mariusza Szczygła. Autor zresztą, wyznając zasadę, że „najlepszy autor to autor nieżywy”, postanowił „udawać nieżywego”. Szczygieł przyznaje, że nie chciał niczego reżyserom narzucać, postanowił więc w ogóle nie konsultować scenariusza.

Poszczególne części filmu należy właściwie rozpatrywać osobno. Dzieło podzielone na części, reżyserowane przez różnych twórców i zrealizowane w różnych konwencjach (w pewnym momencie oglądamy nawet animację) siłą rzeczy musi być dość nierówne.

Na wyróżnienie zasługuje pierwsza część, „Dzień ma 86 400 sekund” Lukáša Kokeša, w której podglądamy pracę w fabryce butów rodziny Batów. Reżyser postawił na nietypowe rozwiązanie formalne, nadające nowy sens opowieści. Całość nakręcona jest w sposób panoramiczny, co nawiązuje do działania taśmy produkcyjnej, która staje się tu symbolem życia ludzkiego. Taki sposób filmowania wraz z komentarzem narratora, który podaje różne dane techniczne, statystyki itp., sprawia, że ludzie pracujący w przedsiębiorstwie poddani są dehumanizacji. Dzięki temu nowela ta nabiera bardziej uniwersalnego charakteru i można ją nawet potraktować jako krytykę współczesnego, pędzącego świata, w którym panuje technokracja i wszystko przelicza się na pieniądze.

Całkiem pozytywnie odbieram także „Miasto Stalina”, w reżyserii Rozálie Kohoutovej. Być może zresztą, że p rozdział poświęcony największemu pomnikowi Stalina, uważam za jeden z bardziej interesujących w książce Szczygła. Jest to chyba najbardziej dowcipna część filmu, w której wielka historia splata się z życiem codziennym prażan. Choćby rozmowa z żoną mężczyzny, który detonował pomnik. Można powiedzieć, że monument Stalina przeszedł recykling, bo kilka pozostałych po nim kamieni kobieta wykorzystała w swoim ogródku, o czym opowiada w zabawny sposób.

Pozostałe części niestety prezentują się mniej ciekawie. Są dość mozolne, mało dynamiczne. Opowieści, niezwykle fascynującej przecież, o aktorce Lidzie Baarovej, która wdała się w romans z Goebelsem, zdecydowanie brakuje lekkości pióra Szczygła – być może ze względu na zrzucenie całego ciężaru na wątek ostracyzmu skierowanego wobec gwiazdy. Animacja, jak dla mnie zupełnie nieatrakcyjna wizualnie, o pisarzu Eduardzie Kirchbergerze uważam za najbardziej ciężką i męczącą. Z kolei część poświęcona Zdenkowi Adamcowi, który śladem Jana Palacha, w proteście wobec otaczającej go rzeczywistości, postanowił się publicznie podpalić, jest po prostu surowym reportażem – sam Szczygieł zaznacza, że jest to obraz niczym z telewizyjnych programów interwencyjnych.

Bez wątpienia „Gottland” nie jest dziełem łatwym do przełożenia na język X Muzy. Grupa filmowców zdecydowanie poszła w kierunku poszukiwań formalnych, jednocześnie znacznie ograniczając informacje opisywane w książce. Czasem dało to jednak nowe, ciekawe i dość zaskakujące odczytania opisywanych historii (przede wszystkim w pierwszej części). Największą wadą filmu jest jednak brak poczucia humoru, lekkości i anegdotycznego charakteru reportaży Mariusza Szczygła.

Gottland, reż. Lukáš Kokeš, Petr Hátle, Viera Čákanyová, Rozálie Kohoutová, Klára Tasovská, Czechy, Polska, Słowacja 2014.

Artur Eichhorst

29 listopada, 2014 o godz. 19:49 przez admin

Kategoria: Bez kategorii | Brak komentarzy »

29 lis 2014

NEBRASKA… CZYLI UNIWERSALNA HISTORIA W CZERNI I BIELI

Na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Tofifest w sekcji Forum 13/14 mieliśmy okazję jeszcze raz obejrzeć amerykański film Nebraska (2013). Obraz w reżyserii Alexandra Payna ma na swoim koncie aż sześć nominacji do Oscara, ale w pewnym sensie zupełnie nie pasuje do oscarowego blichtru i hollywoodzkiej „Fabryki Snów”. Payne pokazuje nam amerykańską rodzinę, nie od frontowych drzwi i salonu, ale od strony garażu i podwórka za domem. A tam nie jest już tak pięknie, kolorowo i czysto; zagracona przestrzeń, stare, niepotrzebne nikomu sprzęty tworzą pozorny ład, ale kiedy tylko wyjmie się jedną rzecz, cały stos gratów runie nam na głowę.

Główni bohaterowie należą do familii Grantów. Umówmy się nie są to bogacze, raczej reprezentanci klasy średniej, z mało wygórowanymi ambicjami. Najważniejsze, że jest telewizor, piwo, kanapki mamusi i ciepłe kapcie. Najstarsi nie liczą już na cud, dawno pogodzili się z tym, że ich pięć minut już przeminęło; młodzi widząc niechęć i lenistwo rodziców, powielają ten schemat wykorzystując jak tylko mogą nadmierną troskę swoich opiekunów (mowa tu o uroczych bratankach Woodiego). Tym, co na chwilę ożywia wszystkich i zmusza ich do działania są pieniądze, a raczej wizja wielkiej wygranej nestora rodu Woodego Granta (Bruce Dern). Wiadomość o milionie dolarów na nowo rozbudza w starcu (i reszcie rodziny) chęć życia, ożywia jego dawne, niespełnione marzenia (oraz rodzinne zaszłości) i stopniowo przeradza się w obsesję, która zmusza go do odbycia najważniejszej podróży w jego życiu. Żona (June Squibb), bezradna wobec postępującej demencji męża, nie jest w stanie go zatrzymać. I wtedy właśnie pozorny ład panujący w domostwie Grantów, zaczyna się walić. Syn David (Will Forte), zdobywa się na odwagę by zabrać ojca w podróż do Nebraski. Podświadomie wie, że to mogą być ich ostatnie wspólnie spędzone chwile i jedyna możliwość naprawienia albo wręcz zbudowania nici wzajemnego porozumienia.

Film Alexandra Payna z rodzinnego dramatu (istnej wiwisekcji rodu Grantów), przeradza się w oczyszczające kino drogi, łączące w sobie elementy stopniowego poznawania się przez bohaterów oraz budowania ich własnej osobowości w oparciu o relacje z bliskimi. W efekcie ojciec okazuje się być frustratem, który przepił swoje życie i nie ma nic wartościowego do zaoferowania swoim dorosłym dzieciom; syn – „niby” dorosły trzydziestokilkulatek, to jednak nadal chłopiec poszukujący własnego ja. Cały ten rodzinny galimatias nie ma tylko jednego wymiaru. Payne doskonale balansuje między tragedią a komedią. Dzięki komizmowi sytuacyjnemu gorzka pigułka prawdy o zakłamanym życiu bohaterów i poniekąd nas samych (fabuła Nebraski to bardzo uniwersalna historia), staje się łatwiejsza do przełknięcia.

Wszystko to ubrane jest w czarno-białe zdjęcia Phedona Papamichaela. Kolorystyka Nebraski jest typowym przykładem tzw. „przezroczystości wizualnej” – zabiegu służącemu do uwypuklenia historii, skupienia uwagi widza na fabule, a przez to wywołania też głębszej refleksji nad samym sobą, w tym przypadku osobistymi relacjami rodzinnymi. Minimalizm środków operatorskich, monochromatyczne barwy doskonale współgrają z bardzo kameralną i prostą fabułą. Atutem zdjęć jest szeroki format obrazu, który idealnie nadaje się do prezentowania rozległych krajobrazów – otwartych przestrzeni Montany i Nebraski, które podkreślają również zagubienie bohaterów w swoim życiu, ich samotność wśród bliskich i izolację od otoczenia. Oglądając Nebraskę jednorazowo na pewno bardziej zapamiętamy historię, a nie to jak została ona pokazana, ale nie jest to wada filmu, po prostu tak miało być. Dopiero po kolejnym seansie można dostrzec kunszt i pozorną zwyczajność zdjęć, której osiągnięcie kosztowało Papamichaela sporo pracy oraz fotograficznej wiedzy.

Nebraska to uniwersalny film, łatwy do zrozumienia zarówno dla Amerykanów, jak i mieszkańców innych krajów. Odzierający rzeczywistość z fikcji i zakłamania, pokazujący prawdziwe życie (nie zawsze „kolorowe”), ale jako pasmo wyrzeczeń, odwiecznych wyborów między własnymi marzeniami a dobrem rodziny, ale równie często napędzane przez zwykłe zbiegi okoliczności, które przynoszą coś dobrego i ożywczego.

Ania Skoczek

29 listopada, 2014 o godz. 19:25 przez admin

Kategoria: Bez kategorii | Brak komentarzy »

27 lis 2014

Camerimage 2014 – czyli terror władzy w filmowych obrazach.

Festiwal Camerimage, którego innowacyjność wyróżnia się dużym naciskiem na honorowanie sztuki operatorskiej, rozpoczął się dnia 15 listopada w Bydgoszczy. W tym roku odbyła się 22 edycja festiwalu, który wyrobił już sobie dużą światową renomę.  Jest to widoczne chociażby wśród widzów festiwalu, którzy zjechali się do Bydgoszczy z czterech stron świata, wśród tłumu częściej słyszy się język angielski czy inne języki obce niż polski. Gwiazdą tegorocznego Camerimage, „wabikiem” na widzów, był aktor Allan Rickman, który przyjechał przy okazji projekcji filmu „A little chaos”, w którym zagrał główną rolę i który sam wyreżyserował. Po emisji filmu gwiazda festiwalu odebrała nagrodę im. Krzysztofa Kieślowskiego, nie tylko za całokształt pracy aktorskiej, lecz ogólnie za swój wkład w to rzemiosło sztuki, jakim jest film.

Moje spotkanie z tegorocznym festiwalem upłynęło mi pod znakiem filmów, w którym wspólnym mianownikiem jest brutalność, przemoc, i niecofająca się przed niczym, nawet przed największymi aktami terroru, władza. Władza i rząd, który stoi murem  pomiędzy wolnością, obiecanym lądem, a bezskutecznie walczącymi o swoje prawa obywatelami.  Trzech chłopców z brazylijskiego wysypiska śmieci w filmie w reż. Stephena Daldry „Śmieć” popada w konflikt z tajnymi służbami, które starając się odzyskać to, co dostało się w ich niepowołane ręce, będzie trójkę dzieci traktować jak tytułowego śmiecia.   Z pewnością nie przez przypadek film miał swą premierę w 2014 roku, w którym Brazylia podjęła się zorganizowania Światowych Mistrzostw Piłki Nożnej. Mówiło się wtedy o kampanii, której celem było pokazywanie dwóch stron Brazylii – tą znaną z turystycznych biuletynów stronę luksusowych apartamentów, głośnej radości na iskrzącym od kolorów karnawale w Rio de Janeiro, ale również stronę slumsów, brudu i niewyobrażalnej biedy, gdzie ludzie upchnięci poza margines ledwo wiążą koniec z końcem. Nie bardzo jednak wierzę w to, że trzech małych chłopców potrafiłoby odznaczyć się takim heroizmem, ryzykując własne życie dla sprawy państwowego tajniaka.   O wolności i wyzwoleniu swojego kraju pomarzyć jedynie mógł „Omar”. W palestyńskim filmie w reżyserii Hany Abu-Assada, tytułowy Omar musi wspinać się na mur oddzielający dwie strony miasta, by spotkać się z ukochaną. Gdy podpada pod wymiar prawa, nie ma dla niego już drogi wyjścia, od tej pory krąży po omacku by odzyskać resztki wolności. „Omar” został zdobywcą Srebrnej Żaby, choć dla mnie zakończenie filmu nie było do końca wiarogodne. Kolejnym przejmującym obrazem był rosyjski „Leviathan”, który z kolei wygrał Złotą Żabę w konkursie głównym. Film, którego poetycka surowość wywarła na mnie duże wrażenie. Szczególnie zdjęcia plenerowe zapadają w pamięć. Nie wiem w jaki sposób można było odnaleźć takie miejsca na mapie, ale stawy z unoszącą się nad nimi mgłą, morze, góry, i wielki szkielet orki leżący na plaży komponowały się w kadrze niczym inna rzeczywistość. Reżyser Andriej Zwiagnicew sięga po historię upadku człowieka, który walcząc o swoje prawa traci, niczym biblijny Hiob, wszystko co kochał. Film z założenia antyputionwski ma obnażać prawdę o rosyjskiej władzy, której umoczone po łokcie w krwi ręce nie wypuszczą majątku i władzy z objęć, po trupach dążąc do celu. Przewrotny tytuł „Leviathan”, może odnosić się do bohatera filmu, którym jest mer miasta, prowodyr całego zła, które spada na głównego bohatera. Mer wyznaje zasadę, iż wszelka władza pochodzi od Boga, a w tym znaczeniu jest to on tytułowym lewiatanem, szatanem, bogiem zła. Chociażby miał sięgnąć po najbrutalniejsze środki nie odda swojej pozycji wśród elit, jego zachłanność nie zna granic. Przed seansem twórca zdjęć do filmu podziękował za umożliwienie emisji pełnej wersji filmu, ponieważ w Rosji mogła zostać wyświetlona jedynie wersja skrócona o co mocniejsze fragmenty, co mówi wiele o współczesnej indoktrynacji rosyjskich rządzących.

W ramach festiwalu odbył się konkurs etiudów studenckich. Wystartowali w nim studencki ze szkół filmowych z całego świata. Ze wszystkich etiud mi najbardziej innowacyjna i zręczna wydała się trwająca jedynie około dwóch minut etiuda pod tytułem „Scannonization”, twórcy z łódzkiej szkoły filmowej. Obraz ten był jak krótkie sceny wyrwane ze snu, w którym w supermarkecie dostąpiło się wniebowstąpienie klientki czy łamanie chleba przez pracowników. Polskie kino zachwyciło mnie, po raz pierwszy od dawna, w dużym stopniu, a to za sprawą filmu „Bogowie”, filmu który „łapie za serce”. Już od czasu premiery filmu słyszałam o nim dużo i niemal zawsze padało zdanie „wspaniała rola Kota”. Otóż, nie tylko że wspaniała rola Kota, ale ten film obejrzałam jednym tchem. Film stanowi cudowne połączenie ludzkiego dramatu, opowieści o heroistycznym poświęceniu, z dużą dawką komizmu, a za takim połączeniem przepadam najbardziej. Wydaje mi się że jest to film „z krwi i kości”, jest prawdziwy, rozumiem motywację postaci, nie tylko dlatego że na ekran została przeniesiona prawdziwa historia, ale dlatego że tak zręcznie ten film został zrobiony. Dobry film, w moim odczuciu, to taki do którego jeszcze nie raz wrócę myślami. A „Bogowie” zapewne będzie jednym z nich. Wszystkim filmomaniakom serdecznie polecam Camerimage .

Weronika Karwacka

27 listopada, 2014 o godz. 10:51 przez admin

Kategoria: Bez kategorii | Brak komentarzy »

Brzydkie, krótkie filmy działa na WP
Kod i wygląd: Jonk, tłumaczenie: WordpressPL
Wpisy (RSS) i Komentarze (RSS).
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL