NEBRASKA… CZYLI UNIWERSALNA HISTORIA W CZERNI I BIELI
Na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Tofifest w sekcji Forum 13/14 mieliśmy okazję jeszcze raz obejrzeć amerykański film Nebraska (2013). Obraz w reżyserii Alexandra Payna ma na swoim koncie aż sześć nominacji do Oscara, ale w pewnym sensie zupełnie nie pasuje do oscarowego blichtru i hollywoodzkiej „Fabryki Snów”. Payne pokazuje nam amerykańską rodzinę, nie od frontowych drzwi i salonu, ale od strony garażu i podwórka za domem. A tam nie jest już tak pięknie, kolorowo i czysto; zagracona przestrzeń, stare, niepotrzebne nikomu sprzęty tworzą pozorny ład, ale kiedy tylko wyjmie się jedną rzecz, cały stos gratów runie nam na głowę.
Główni bohaterowie należą do familii Grantów. Umówmy się nie są to bogacze, raczej reprezentanci klasy średniej, z mało wygórowanymi ambicjami. Najważniejsze, że jest telewizor, piwo, kanapki mamusi i ciepłe kapcie. Najstarsi nie liczą już na cud, dawno pogodzili się z tym, że ich pięć minut już przeminęło; młodzi widząc niechęć i lenistwo rodziców, powielają ten schemat wykorzystując jak tylko mogą nadmierną troskę swoich opiekunów (mowa tu o uroczych bratankach Woodiego). Tym, co na chwilę ożywia wszystkich i zmusza ich do działania są pieniądze, a raczej wizja wielkiej wygranej nestora rodu Woodego Granta (Bruce Dern). Wiadomość o milionie dolarów na nowo rozbudza w starcu (i reszcie rodziny) chęć życia, ożywia jego dawne, niespełnione marzenia (oraz rodzinne zaszłości) i stopniowo przeradza się w obsesję, która zmusza go do odbycia najważniejszej podróży w jego życiu. Żona (June Squibb), bezradna wobec postępującej demencji męża, nie jest w stanie go zatrzymać. I wtedy właśnie pozorny ład panujący w domostwie Grantów, zaczyna się walić. Syn David (Will Forte), zdobywa się na odwagę by zabrać ojca w podróż do Nebraski. Podświadomie wie, że to mogą być ich ostatnie wspólnie spędzone chwile i jedyna możliwość naprawienia albo wręcz zbudowania nici wzajemnego porozumienia.
Film Alexandra Payna z rodzinnego dramatu (istnej wiwisekcji rodu Grantów), przeradza się w oczyszczające kino drogi, łączące w sobie elementy stopniowego poznawania się przez bohaterów oraz budowania ich własnej osobowości w oparciu o relacje z bliskimi. W efekcie ojciec okazuje się być frustratem, który przepił swoje życie i nie ma nic wartościowego do zaoferowania swoim dorosłym dzieciom; syn – „niby” dorosły trzydziestokilkulatek, to jednak nadal chłopiec poszukujący własnego ja. Cały ten rodzinny galimatias nie ma tylko jednego wymiaru. Payne doskonale balansuje między tragedią a komedią. Dzięki komizmowi sytuacyjnemu gorzka pigułka prawdy o zakłamanym życiu bohaterów i poniekąd nas samych (fabuła Nebraski to bardzo uniwersalna historia), staje się łatwiejsza do przełknięcia.
Wszystko to ubrane jest w czarno-białe zdjęcia Phedona Papamichaela. Kolorystyka Nebraski jest typowym przykładem tzw. „przezroczystości wizualnej” – zabiegu służącemu do uwypuklenia historii, skupienia uwagi widza na fabule, a przez to wywołania też głębszej refleksji nad samym sobą, w tym przypadku osobistymi relacjami rodzinnymi. Minimalizm środków operatorskich, monochromatyczne barwy doskonale współgrają z bardzo kameralną i prostą fabułą. Atutem zdjęć jest szeroki format obrazu, który idealnie nadaje się do prezentowania rozległych krajobrazów – otwartych przestrzeni Montany i Nebraski, które podkreślają również zagubienie bohaterów w swoim życiu, ich samotność wśród bliskich i izolację od otoczenia. Oglądając Nebraskę jednorazowo na pewno bardziej zapamiętamy historię, a nie to jak została ona pokazana, ale nie jest to wada filmu, po prostu tak miało być. Dopiero po kolejnym seansie można dostrzec kunszt i pozorną zwyczajność zdjęć, której osiągnięcie kosztowało Papamichaela sporo pracy oraz fotograficznej wiedzy.
Nebraska to uniwersalny film, łatwy do zrozumienia zarówno dla Amerykanów, jak i mieszkańców innych krajów. Odzierający rzeczywistość z fikcji i zakłamania, pokazujący prawdziwe życie (nie zawsze „kolorowe”), ale jako pasmo wyrzeczeń, odwiecznych wyborów między własnymi marzeniami a dobrem rodziny, ale równie często napędzane przez zwykłe zbiegi okoliczności, które przynoszą coś dobrego i ożywczego.
Ania Skoczek